Wielki kartofel |
Wpisany przez: Czesław Ulanicki |
Podczas obiadu powiedziałem chłopakom, żeby „talerki” po zupie oraz noże i widelce zabrali ze sobą na górę. "A po co? A po co?” chcieli od razu wiedzieć, a ja postanowiłem przećwiczyć ich cierpliwość, więc tajemniczo odpowiedziałem – „na zajęcia programowe”. I zaczęło się zgadywanie: będziemy grillować, piec kaszankę, gotować golonkę itp. Ale nic z tych drogich i wyrafinowanych rzeczy.....Gdy grupa skończyła odrabianki, zadałem kluczowe pytanie: jakie dania można przygotować z ziemniaków, albowiem dzisiejsze zajęcia programowe będą przebiegać po znakiem „Wielkiego Katrofla?”
Już jako druga padła prawidłowa odpowiedź (pierwszą były frytki), mianowicie – „placki ziemniaczane”. Po tym wstępie szybko pod prysznice, sorry – pod prysznic i zniknęliśmy w naszej moderne kuchni. Chłopcy wykazali się oszołamiającą wiedzą na temat procesu technologicznego oraz komponentów niezbędnych do produkcji naszych placków. Po części teoretycznej przeszliśmy do czynów. Podział ról i obowiązków nastąpił szybko więc bez zbędnej zwłoki przystąpiono do dzieła. Najpierw w ruch poszły nożyki i obieraczki. Adrian-Pielgrzym oraz Dominik-Edward zrobili to dobrze, chociaż bardziej z ich pracy byłby zadowolony ten gościu, który łazi po chałupach i obierki kartoflane zbiera. Jako tarkownicy, którzy nasze bulwy w miazgę ziemniaczaną zamienili, wystąpili: Radek, Tomek-Primula, Benek-Bono oraz Andrzej-Noprepana. Im też poszło szybko i sprawnie, więc do swojej misji - chyba najważniejszej, mógł przystąpić Tobiasz-Krecik. Dłuższą chwilę to trwało, bo chłopiec mieszanie, łączenie składników, przyprawianie, smakowanie i znowu mieszanie traktował tak, jakby te placki na jakiś festiwal miały być wysłane. Wreszcie się zaczęło smażenie. Ja tylko pokazałem jak się smaży, resztą obróbki termicznej surowca zajmowali się Filip i wspomniany wcześniej Andrzej. Placki wyszły smakowite, co potwierdziła Pani Ewelina, która została nimi poczęstowana. Szkoda tylko, że fotograf się nie popisał i nie zrobił zdjęć gdy się nimi zajadamy. Żałujemy również, że nie było z nami Michała-Boli Mnie Gardło, gdyż bolało go gardło i przebywał w tym czasie w świetlicy z grupą II. I było tak fajnie, taka romantyczno-kartoflana atmosfera, aż nagle przed godz.20 pojawił się Gajowy Marucha czyli p. Grzegoż i wygonił towarzystwo z lasu. Kuchnię na błysk wysprzątał Tomek-Krejzi.
|